Od najmłodszych lat utwierdza się dzieci w przekonaniu, że naczelnym prawem, imperatywem jest bezwzględne mówienie prawy – wiadomo przecież, jaki los spotkał Pinokia. Jednak z czasem „sprawy” się nieco bardziej komplikują, bo jak mawia Relling (bohater Ibsenowskiej „Dzikiej kaczki”): „Odbierając przeciętnemu człowiekowi życiowe kłamstwa, odbiera się równocześnie szczęście”. Zatem okazuje się, że niekiedy potrzebujemy oszustwa, potrzebuje go całe społeczeństwo…
O tym „kłamstwie” garstki mieszkańców nadmorskiej mieściny traktuje sztuka Jerzego Szaniawskiego pt. „Żeglarz”, którą mogliśmy oglądać podczas V Ogólnopolskiego Przeglądu Teatrów Pijarskich w interpretacji pani Magdaleny Latoszewskiej i pani Ewy Komuńskiej. Reżyserki idealnie uchwyciły dwie płaszczyzny, które w dramaturgii Szaniawskiego kroczą obok siebie – codzienność i metafizykę. Codzienność została zaakcentowana przez prostą dekorację, która przeniosła punkt ciężkości na wypowiadane przez aktorów słowa. Z kolei metafizyka ujawniła się w świetnej grze – gdy Prezes (Jakub Urbaniak) tłumaczy rektorowi (Konrad Mika), jak ma się ustawić podczas przemowy o wielkim kapitanie, razem z nimi obserwujemy przesuwające się chmury, podobnie razem z Janem (Filip Golędzinowski) – burzycielem mitu o kapitanie Nucie – przeżywamy rozterki dotyczące prawa zniszczenia legendy, której wszyscy potrzebują, i której on sam w dzieciństwie wierzył. Zresztą sam kapitan Nut (Rafał Wolski) był taki, jakiego wykreował dramaturg – nieco rubaszny, schowany pod postacią Pawła, z „lekkością” opowiadający o swojej ciekawej, ale niekoniecznie legendarnej przeszłości, po prostu człowiek, który przeżył życie tak, jak chciał i potrafi z dystansem o nim opowiedzieć, który spotyka swego wnuka, ale jak przystało na wilka morskiego stroni od sentymentalizmu. I wydawać by się mogło, że sztuka nagle zabrnęła na grząski grunt trudnych relacji, niełatwych decyzji. Nic bardziej mylnego – Szaniawski doskonale wiedział, że ton moralizatorski nie będzie autentyczny, bo człowiek jest pełen sprzeczności. Wiedziały to też reżyserki, dlatego w sztuce pojawiły się iście komediowe momenty, jak chociażby lekko wstawiony marynarz Fala (tego lekkoducha świetnie oddał Jakub Szram). I jeszcze słowo o Med – dzięki Weronice Nowik była to nostalgiczna, dość samotna, poszukująca prostego szczęścia dziewczyna.
Podsumowaniem tej interpretacji niech będą słowa Juliusza Osterwy, który wielokrotnie występował w sztukach Szaniawskiego: „każde słowo wydawało nam się bardzo celową, bardzo skoordynowaną frazą muzyczną, a równocześnie nikt nie miał poczucia czegoś sztucznego, wykoncypowanego lub narzuconego”.