Do Olimpiady Fizycznej zachęcał mnie mój nauczyciel fizyki, ale dobrze wiedział, tak jak ja, że jestem dopiero w pierwszej klasie liceum, a sam konkurs dawno trudnością swoich zadań wyszedł daleko ponad poziom szkoły średniej. Po parutygodniowym namyśle uznałem jednak, że warto spróbować swoich sił; nawet jeśli mi się nie uda, to w następny rok będę już obeznany ze strukturą problemów fizycznych. Olimpiada składa się z 3 etapów: pierwszego, podczas którego rozwiązuje się w domu 2 serie zadań; drugiego, okręgowego, podzielonego na część teoretyczną i doświadczalną oraz ostatecznie trzydniowego finału. Jak się okazało, decyzję o wzięciu udziału w olimpiadzie podjąłem stosunkowo późno, czyli 2 tygodnie przed końcowym terminem przesyłania pierwszej części zadań.
Zajmowały mi one po około półtorej godziny, a wszystkich było 15. Muszę jednak przyznać, że sprawiły mi one dużo satysfakcji, nawet jeśli okazywało się, że popełniałem błąd i musiałem zaczynać od początku. Drugą część chciałem zacząć z pewnym wyprzedzeniem, zwłaszcza, że zawierała doświadczenia, które trzeba było we własnym zakresie przeprowadzić. Niestety, i tym razem ledwie udało mi się zdążyć, gdyż z powodu wyższej trudności częściej musiałem powtarzać zadania, a nie wszystkie wyniki eksperymentów były satysfakcjonujące. Mimo tych wszystkich problemów dostałem się do drugiego etapu, otrzymawszy 87 punktów przy 70 wymaganych. Czułem się szczęśliwy z tego faktu, ale wiedziałem, że będę musiał teraz mocno potrenować, żeby coś w nim osiągnąć. Otrzymałem nawet urlop naukowy na trzy dni przed zawodami, co przeznaczyłem na sporządzanie notatek. Można z nich korzystać na olimpiadzie, o ile są własnoręczne. Termin wyznaczony został na niedzielę, 15 stycznia. Zawody trwały około pięciu godzin. Z tego powodu mieliśmy w trakcie możliwość wychodzenia do toalety, jedzenia (w połowie czasu dostaliśmy kanapki), a nawet zrobienia sobie kawy czy herbaty. W momencie otrzymania kartki z zadaniami pomyślałem, że nie są niewykonalne, ale pewnie będą wymagały niemało obliczeń, przekształceń wzorów. Jednak im bardziej próbowałem brnąć w każde z nich, tym bardziej pojawiały się nieoczekiwane sprzeczności, nierozwiązywalne równania. Uważam, że tylko jedno zadanie mógłbym zrobić, gdybym nie zastanawiał się nad obliczeniem zmiennej, której nie potrzebowałem. W sali konkursowej byłem jednym z dwóch pierwszoklasistów i do etapu doświadczalnego już się nie dostałem. Otrzymałem bowiem 4 punkty na 60 możliwych, a próg stanowiło 20, czyli akurat jedno w pełni rozwiązane zadanie. Mam nadzieję, że będę w stanie lepiej sobie poradzić w dwóch następnych latach. Co jednak odkryłem, to to, że zadania są tak bardzo trudne i nietypowe, że nie ma innego sposobu na przygotowanie się do takiej olimpiady niż ćwiczenie do bólu rozwiązywania przykładów z poprzednich lat, żeby móc choć trochę wkroczyć na tor myślenia tego, który dany problem projektował.
Szymon Kuś, klasa 1PE