O pijarskiej genealogii pierwszego września

Wszystko, co dobre szybko się kończy, trzeba więc pożegnać błogie lenistwo i witanie dnia o 12, pachnące czerwone maliny, ciemniejsze porzeczki i te „najbrudniejsze” jagody, pożegnać szumiące morze oraz zielone liście. Trzeba stawić czoła nieco „okrutniejszej”, szkolnej rzeczywistości spod znaku jesieni.

Z rzeczywistością tą pierwszego września zetknęli się wszyscy przedstawiciele wielopokoleniowej pijarskiej rodziny. Kiedy spojrzy się na „pijarskie drzewo genealogiczne”, można wyróżnić cztery podstawowe gałęzie (ściśle powiązane z ewolucją). W koronie drzewa siedzą „stare wygi” – trzecioklasiści.

Tutaj czasami, niestety,pada deszcz. Niby się jeszcze uśmiechają, ale już tam ktoś, coś powie o sprawdzianie, egzaminie gimnazjalnym, maturze (brrr…) i spokój zostaje zmącony. Oni powinni coś wiedzieć, niczego nie unikać, wszystkiego się uczyć. Oj, praca „na wysokościach” wcale nie jest łatwa. Na silnych, rozłożystych i zdrowych gałęziach uplasowali się drugoklasiści. To najwygodniejsza i najbezpieczniejsza pozycja. Im wciąż świeci słońce i śpiewają ptaki. Z rękoma w kieszeniach (swoich, zdecydowanie nie mam), z podniesioną głową rozglądają się po „swoim” podwórku. Wszystkich znają, wiedzą, kogo unikać, czego się uczyć, słowem – jak przetrwać i nie stracić nic z młodości.Najmłodsza gałązka to dopiero mały, zielonkawy pęd, na którym przysiedli nieśmiało pierwszoklasiści. Towarzyszy im lekki strach, chęć ucieczki, tęsknota za przedszkolem, wcześniejszą szkołą. Często, przynajmniej niektórzy, ściskają mamy za ręce.

W końcu „korzenie”. Grupa przebywająca tutaj „zawsze” cieszy się z powrotu do szkoły. Pierwszego września ma projekty klasówek, niezapowiedzianych kartkówek oraz zapał, by to pijarskie „drzewo” rozwijało się i rosło w siłę.