Wycieczka klas pierwszych Pijarskiego Liceum na Dolny Śląsk 9-12 maja 2014 r.

Ciepły poranek, 9 maja 2014 roku zapowiadał niesamowitą podróż w głąb Ziemi Śląskiej. To właśnie tego dnia my – uczniowie pierwszych klas Pijarskiego LO z Łowicza wraz z przebojowymi opiekunami (w roli Pani Elżbiety Cywińskiej i Pana Piotra Komuńskiego) zebraliśmy się o 6.20 na parkingu przy Ratuszu, aby wspólnie przeżyć cztery dni zwiedzając niesamowite miejsca, poznając fantastyczne osoby i ciesząc się ładną, słoneczną pogodą w majestatycznych Sudetach.

6.30 – nadszedł czas wyjazdu. Wszyscy podekscytowani nadchodzącymi atrakcjami, w pełnym skupieniu oczekiwali na pierwszy postój, który miał również oznaczać pierwszy posiłek, tj. obiad w McDonaldzie. Po czterdziestominutowym postoju, o 11.00 wyruszyliśmy w dalszą podróż, zmierzając w stronę małej wsi zwanej Rogoźnicą, gdzie w czasie II wojny światowej znajdował się niemiecki obóz koncentracyjny pod nazwą Gross-Rosen. To był nasz pierwszy punkt zwiedzania, który zaczął się od obejrzenia reportażu o ocalałych z obozu. Z ich relacji wyłaniał się tragiczny obraz życia w obozie. Codziennie wykonywali wyczerpującą pracę w kamieniołomach mając do dyspozycji skromne racje żywnościowe (niecałe 800 kcal). Także ucieczka nie była taka prosta, z racji tego, że owe tereny zamieszkiwali niemieccy rolnicy, zaś tym, którzy pomagali więźniom groziła śmierć. Po seansie pod przewodnictwem przemiłej pani przewodnik, udaliśmy się w obchód terenu byłego obozu. Najbardziej urzekł mnie widok kamieniołomu położonego 300 metrów od obozu, w którym na co dzień pracowali jeńcy. To właśnie z powodu pracy przy kamieniołomach obóz ten uważany jest za najbardziej katorżniczy ze wszystkich. Wyczerpanie pracą i brak odpowiedniej ilości żywności stawało się główną przyczyną śmierci więźniów. Około 16.00 wyjechaliśmy z terenu obozu, udając się na zakwaterowanie i obiadokolację w ośrodku OW „Wodomierzanka”, położonym w Karpaczu.

Dzień drugi, pobudka godzina 7.00, śniadanie i podróż do Drezna, miasta położonego przy wschodniej granicy Niemiec. To właśnie tam poznaliśmy zdumiewającą historię Augusta II Mocnego, króla Polski i elektora Saksonii. Jego przydomek, jak dowiedzieliśmy się od pani przewodnik, nadany został z powodu masywności króla. Według legendy, August w młodzieńczym wieku miał tyle siły, że gołymi rękoma potrafił przełamać podkowę konia. Inna legenda głosi, że w obręczy barierki przy chodniku, znajdującym się w pobliżu porcelanowego popiersia króla, August zostawił własny odcisk kciuka. Dostojne wrażenie robił Plac Teatralny z Operą Sempera, na którym według historii odbywały się przeróżne bale dworskie. Inną atrakcją było zwiedzanie Katedry Świętej Trójcy. Wewnątrz Kościół ten jest w całości pomalowany na biało, a nad ołtarzem głównym znajduje się drugi największy obraz co do wielkości w całym państwie niemieckim, noszący nazwę „Wniebowstąpienie”. Następnie udaliśmy się na spacer po Tarasach Brühla, z których widoki rozciągały się daleko za rzekę Łabę, a przy samym brzegu odbywał się jarmark staroci przyciągający duże tłumy zainteresowanych. Wsłuchując się w opowieści pani przewodnik, podziwialiśmy odbudowaną świątynię Kościoła Mariackiego. Do niedawna były w tym miejscu ruiny i jedna ściana – pozostałości po zniszczeniach dokonanych przez bombardowanie dokonane przez Amerykanów i Anglików na Drezno w lutym 1945 r. Można było bez trudu dostrzec ścianę, która nie uległa zniszczeniu, gdyż jest znacznie ciemniejsza od pozostałych. Później mogliśmy podziwiać występ muzyków na rynku i oglądać rzeczy przeznaczone do sprzedaży na straganach z pamiątkami, albo na robieniu sobie zdjęć na tle luksusowych aut. W Dreźnie ich nie brakowało, a wrażenie robiły niesamowite. Po tym wszystkim powróciliśmy na obiadokolację, a następnie zaczęliśmy szykować się na dyskotekę, zorganizowaną w ramach rekreacji i rozrywki. Wszyscy bawili się świetnie.

Niedziela, dzień Pański rozpoczęliśmy od uczestnictwa we Mszy świętej w małych kościółku pw. Nawiedzenia NMP. Po mszy wróciliśmy do ośrodka, gdzie czekało na nas pyszne śniadanie. Najedliśmy się do syta, aby mieć dużo sił na wymagającą podróż na sam szczyt Śnieżki. Naszykowani, zwarci i gotowi wyruszyliśmy autokarem pod Kopę. Na miejscu znajdował się wyciąg krzesełkowy, który o wiele uprościł naszą wspinaczkę i pozwolił podziwiać nam przepiękne widoki horyzontu z wysokości około dziesięciu metrów. W końcu około godziny dziesiątej rozpoczęliśmy wspinaczkę. Do pewnego czasu pogoda była bardzo dobra a widzialność znakomita. Jednakże przed szczytem góry wzmógł się wiatr i otoczyły nas gęste chmury. Widoczność coraz bardziej malała a temperatura gwałtownie spadała, ale nawet to nie powstrzymało naszego zapału. „W końcu… Udało się!” – dało się słyszeć ogromnie zdyszany głos kolegi przy samym szczycie. Niezmiernie zdyszani, ale szczęśliwi ze zdobycia Śnieżki udaliśmy się do schroniska, gdzie mogliśmy odpocząć i ogrzać się po wyprawie, a także zebrać siły na zejście. Powrót jednak okazał się trudniejszy. Wiatr się wzmógł, pierwsze krople deszczu uderzyły o szyby, a my, gotowi na nowe wyzwanie, rozpoczęliśmy zejście ze szczytu góry. Pomagając sobie nawzajem ostatecznie dotarliśmy na sam dół, po czym autobusem przetransportowano nas z powrotem do Karpacza. Nadszedł czas na zwiedzanie świątyni Wang, sprowadzonej z Norwegii przez króla pruskiego Fryderyka IV w 1842 roku. Co ciekawe, jej konstrukcja jest wykonana bez użycia gwoździ! Interesujący wystrój wnętrza wprawiał wszystkich w zdumienie i podziw dla dokładności techniki wykonanych ozdób. Następnym punktem zwiedzania były sztolnie uranu w Kowarach. Zimno, głęboki półmrok i 97 % wilgotność nadawały niesamowity klimat temu miejscu, przez co oglądanie wystaw stawało się bardziej ekscytujące. Jednak najciekawszym punktem zwiedzania było przedstawienie laserowe, tworzące hologramową kompilację obrazów 3D, robiących niesamowite uczucie, jakbyśmy byli w pewnego rodzaju zielonym tunelu. Po zwiedzaniu sztolni udaliśmy się do centrum Karpacza, gdzie mogliśmy skorzystać z atrakcji zjazdu saneczkowego. Nie wszyscy pisali się na ten „dreszczyk emocji”, ale widząc zadowolone miny kolegów i koleżanek uważam, że musiało sprawić im to dużo frajdy. Takim wesołym akcentem zakończyliśmy zwiedzanie w przedostatnim dniu naszej wycieczki.

Nadszedł dzień odjazdu… Pobudka i pakowanie przebiegało w smutnym nastroju, gdyż oznaczało to koniec czegoś niesamowitego, koniec wspólnego przeżywania zachwytu, rozczarowań i bólów. Powrót do szarej rzeczywistości chodzenia do szkoły, powrót do codziennego trybu życia w swoim domu. Sprawiało to wrażenie, że chciało się zostać w Karpaczu na dłużej. Jedyne pocieszenie jakie nam zostało, to zwiedzanie Zamku Hochbergów w Książu gdzie udaliśmy się na godzinę 11.00. Wielkie sale, intrygujące historie członków rodziny, bogate wystawy, niemiecka przebudowa w czasie II wojny światowej i przepiękne ogrody wokół całej posiadłości. Słowa nie oddają nastroju i wszystkich emocji związanych z tym rejonem. Jeszcze ostatnie zdjęcie pamiątkowe na tle zamku i powrót do domu. Godzina 20.30, przystanek – Łowicz i wszystko to, co przeżyliśmy stało się tylko słodkim wspomnieniem. 

Koniec wycieczki zawsze jest niewesoły, lecz wszystko kiedyś kończy. Wszelkie zdjęcia będą nam przypominały o fantastycznych chwilach spędzonych w Karpatach. Szczególne podziękowania za zorganizowanie wyjazdu i opiekę nad nami należą się Panu Komuńskiemu i Pani Cywińskiej. Mamy szczerą nadzieję, że wkrótce będziemy mogli przeżyć to wszystko jeszcze raz na innym wyjeździe w takim gronie.

Szymon Fijałkowski, Marcin Krawczyk (I P-E)