Hebdów, 9.11.2014
Drodzy Uczniowie!
Zaczniemy od pytania, cóż taka nasza natura, czy zastanawialiście się kiedyś, jak to jest być owcą? Pewnie nie, ale nie martwcie się, my też do tej pory nie roztrząsaliśmy tego problemu. Jednak przez ostatnie wydarzenia „musieliśmy” poznać bliżej żywot tych puchowych, parzystokopytnych istot. Ale może od początku…
W piątek, prawie po lekcjach, opuściliśmy Was (oczywiście ku Waszej rozpaczy, o czym świadczą przemoknięte chusteczki), by wyruszyć w bardzo długą, i jak się okazało niebezpieczną, podróż do Hebdowa. Właśnie podróż, wcale nie była przyjemna, bo niemal od początku musieliśmy pokonywać liczne przeszkody – przede wszystkim żółte liście, które przez typową dla nich złośliwość, spadały uporczywie na drogę. Ich komitywa z chłodnym, bo pozbawionym serca, deszczem, nie wyszła nikomu na dobre – niestety, spóźniliśmy się. Okryci wstydem, cicho usiedliśmy w sali, by posłuchać o. Józefa Tarnawskiego i się trochę obudzić. Obudzić nie tylko dlatego, że byliśmy zmęczeni, ale dlatego, że celem spotkania było rozbudzenie w sobie Kalasancjusza. Wkrótce też nasz wstyd przerodził się w zdziwienie. Okazało się, że Kalasancjusz niemal od samego początku nam towarzyszył. Nasz patron, podobnie jak my tego dnia, napotykał wiele przeszkód, zanim powołał do istnienia szkołę. W końcu wielkie rzeczy, a i te mniejsze, rodzą się w bólu.
Kolejnego dnia również staraliśmy się, oczywiście dla Was, szukać w sobie Kalasancjusza, a na pewno zastanawialiśmy się nad tym, co zrobić, by nieco przypominać tego niezwykłego pedagoga zapatrzonego w każde dziecko. Pomagała nam w tym modlitwa, dzielenie się doświadczeniami z innymi nauczycielami, udział w mszy, a także słowa głoszone przez wspomnianego już o. Józefa Tarnawskiego i dobrze nam, jak również Wam, znanego o. Grzegorza Misiurę. A, pochwalimy się jeszcze – możecie być z nas dumni, ponieważ doszliśmy do finału w konkursie sprawdzającym wiedzę o świętym Józefie Kalasancjuszu i jego dziele. Właściwie wygraliśmy go razem z dwoma innymi drużynami (każda grupa uzyskała taką samą liczbę punktów). Jak widać, uczymy się pilnie!
Ponieważ jedną z uczestniczek jest polonistka i właśnie uporczywie przypomina nam, że dostaniemy za chwilkę jedynkę, bo nasza praca nie realizuje tematu (owco, gdzie jesteś?), więc grzecznie wracamy do pytania postawionego na początku tego listu – Jak to jest być owcą?
Otóż, jej żywot może wydawać się pozornie łatwy, bo ktoś o nią nieustannie się troszczy – dostaje paszę, wyprowadza się ją na wypas, odgania od niej złe wilki. Ale taka owieczka musi, i to staje się nieco trudniejsze, słuchać pasterza i oddaje swoje futerko w postaci wełny. A co z samym pasterzem? Ten to dopiero ma trudno – po pierwsze, musi poskromić wrodzoną dzikość baranków i nauczyć je reagować na swój głos, po drugie, musi poznaćswoje stadko i uzbroić się w cierpliwość wobec ich nieustannej chęci chodzenia własnymi ścieżkami, po trzecie, ciągle czuwa, jest wciąż obecny i słucha, zarówno rzewnego beczenia owieczek, jak i tego radosnego, po czwarte, broni je przed złodziejami, podstępnymi wilkami, po piąte, pokonuje niekiedy własną niechęć do pracy, szczególnie wtedy, gdy słońce osiąga zenit. Musimy Wam napisać, że słowa te, wygłoszone przez o. Andrzeja Tupka, dały nam wiele do myślenia i uświadomiły, że… jesteśmy zarówno owcami i pasterzami. Takie „dwa w jednym”, bardzo trudne do zrealizowania. Każdy nauczyciel, żeby był dobrym przewodnikiem (pasterzem), musi być dobrą owcą, ponieważ musi dobrze rozumieć swoje stadko. Nie może iść kilka kroków przed nim, jego zadanie to nieustanne czuwanie. Powinien on być częścią stada.
Z takimi przemyśleniami wracamy do Was, by wspólnie beczeć – raz rzewnie, a raz radośnie.
PS Prosimy o cierpliwość, ponieważ już trochę nasiąknęliśmy „pasterstwem” i czasami zapominamy o naszej owczej naturze, a dowodem na to, że i my jesteśmy „parzystokopytni”, niech będzie to, że zdarza nam się błądzić.
Wasi „budzący się” nauczyciele
p. Bożena Wojciechowska, p. Agnieszka Bochniak
p. Norbert Bruc, p. Karolina Małecka,
p. Agata Pietrasik, p. Sebastian Popiel